Felietony
*******
Maria Anna Żółtowska
Odpowiedź na list "Meksykańskiej katoliczki"
Przedruk zapowiedzi tłumaczenia listu ze strony:
http://marucha.wordpress.com/2013/10/30/najdrozszy-papiezu-franciszku/#comment-295515
Najdroższy papieżu Franciszku!
Posted by Marucha w dniu 2013-10-30 (środa)
Wstawiam tłumaczenie listu kobiety, która mając 9 dzieci ma mnóstwo pracy, a mimo to wie, że jej obowiązkiem jest troszczyć się o swój Kościół. W ramach swoich możliwości robi, co należy, aby ochronić wiarę milionów ludzi. Nie poddaje się tak jak wielu u nas na blogu i robi to jakże pięknie. Myślę, że jest wzorem pokazującym nam jak mamy postępować.
[List i dalsza część materiału pod w/w adresem]
AIRAM powiedział/a
Droga Pani. Czy opublikowanym swym listem nie chciała się stać bardziej popularna kosztem Papieża od Papieża, co sugeruje Czytelnikom? Czy jednak publicznie chce szukać odpowiedzi na swoje przyczyny dojmującego, a tak naprawdę populistycznego narzekania, który to populizm wynika raczej ze źle pojmowanej niechlubnej tradycji, z którą to Papież Franciszek chce skończyć, wychodząc, jak Jezus, z miłością do wszystkich? A Pani się wydaje, że skostniałość i skamieniałość grzechów KK (choć święty Kościół powszechny, ale grzeszni jego przedstawiciele, jako ludzie) nie czyni tyle szkód, co grzechy tych, co w oczach niektórych nie mają nic do powiedzenia i dlatego ich skargi nie są usłyszane lub uważane właśnie za szkodzące Kościołowi grzechy? I że grzechy KK są niczym w porównaniu z grzechami maluczkich, którzy nie sprawują żadnej władzy i publicznie nie mogą się wypowiadać, co by mogło coś w tej kwestii zmienić? Zatem czy grzechy ludzi, którzy w społeczeństwie nic nie znaczą, nie mają na tę społeczność bezpośredniego i bezustannego wpływu, mogą przynosić społeczeństwu więcej szkody niż jeden grzech ciężki tych, co spod "korca światła", na których wszyscy się skupiają i na nich wzorują? Czy dlatego ma Pani wątpliwości w to, co dobrego robi Papież Franciszek? Nie broniąc skorumpowanej tradycji, reprezentowanej przez świadomych niektórych „uczonych w Piśmie”, zaś stając w obronie nieświadomego zagubionego grzesznika w temacie: Kogo tak naprawdę dotyczą Boskie Prawa i Przykazania czy Katechizm, a kogo nie? Któremu to w szczególności potrzebna jest łaska dobra i zrozumienia, z którą wychodzi Papież, niczym Chrystus, według Pisma, jak do „marnotrawnego syna” bądź „zagubionej owieczki”? - Czyżby Pani w momencie pisania listu o tym zapomniała i nie mogła sobie przypomnieć, skąd pochodzą te słowa? - Czy niektórym tradycjonalistom KK może to się nie podobać? – Może. Jeśli dobrze zna Pani Pismo Święte [jak pisze], to powinna wiedzieć, też z Pisma, że tylko grzesznikom potrzebny jest pasterz. Nawróceni, tak jak Pani, co może wynikać z listu, pasterza nie potrzebują. Bo ich prowadzi światło nauk Chrystusa.
Aż bije z tych nauk łuna, że Jezus jak mówił, tak czynił. I w tym Go naśladuje Papież Franciszek, więc po cóż się Pani na zapas martwi, czy to go kompromituje, jako Papieża, czy nie? Jezus wychodził do grzeszników opuszczonych, bezradnych, samotnych, głodnych, nagich, zagubionych i bronił przede wszystkim człowieka. Człowieka, nie faryzejskich zasad, sprzeciwiał się arcykapłanom, naraził się nawet na śmierć - czy dlatego, że to, co mówił i robił, im się podobało? Tak, jak Pani podoba się dziś i jeszcze niektórym? Czy Pani tego nie jest świadoma? Wyższości Prawdy nad pozorami? Tak właśnie interpretuje nauki Jezusa Papież Franciszek. To, co Pani proponuje sugestiami zawartymi w liście, zadając - na razie - retoryczne pytania, gdyż nie ma jeszcze na list odpowiedzi, sprowadza Czytelnika do kolejnego pytania, mianowicie - kto powinien być nieomylny, Chrystus i Jego nauki zawarte w Piśmie, czy też byli papieże i ich dzieła, niewątpliwie cenne i słuszne w nauczaniu Kościoła? Ale czy nadrzędne i mające stać ponad Pismem Świętym? Z Pani listu wynika, że do tego powinno się je sprowadzać. Przecież do każdego rozumnego człowieka bardziej przemawiają słowa Jezusa i postępowanie Papieża Franciszka zgodne z naukami Chrystusa, niż owszem ważne, ale pomniejsze dzieła wcześniejszych papieży. Czyżby sugerowała Pani, że one miałyby być bardziej popularne od Pisma i nauk Jezusa, a więc analogicznie rozumując również wcześniejsi papieże powinni być bardziej popularni od Jezusa? „Może jednak nie bądźmy świętsi od papieża”, który na pewno wie, co mówi i czyni.
A może po prostu, patrząc z egoistycznego punktu widzenia, brakuje Pani wręcz psychicznej odporności z powodu braku „przy sobie” - w swoim otoczeniu fizycznej obecności przyjaciela,kardynała Jorge Mario Bergoglio, obecnego Papieża? I znalazła Pani pretekst, by się o swoją „dolę” odwzajemnionych uczuć modlitewnej pamięci upomnieć? A przy okazji zyskać niemałą popularność? I w tym miejscu pragnę zwrócić uwagę na dwie istotne sprawy, może nie aż tak popularne, jak poruszane problemy w Pani opublikowanym liście, pełnym obaw i znaków zapytania, ale jednak w moim odczuciu ważne. Pierwsza to - jak wynika z moich obserwacji i życiowych doświadczeń, ludzie świadomi w sobie Boga, ufają działaniu Ducha św. bezgranicznie. Więc, czy nie wydaje się Pani, iż również powinna zawierzyć tej Wszechmogącej Mocy, której "żadne bramy piekielne nie przemogą"? A tym samym zaufać Biskupowi rzymskiemu, prowadzonemu przez Ducha św.? Wierna modlitwa za Papieża jest odpowiedzią na Pani wątpliwości i nieufność. Czyżby Pani czuła się podświadomie upoważniona pod płaszczykiem miłości do narzucania jemu swej woli, tudzież zbiorowej woli Pani niektórych przyjaciół? Miłość, proszę Pani to troska modlitewna i zaufanie oraz bezgraniczne oddanie. A doradców – jak zapewne Pani wie – Papież już posiada. Jeśli chciała Pani do Niego napisać to trzeba było wystosować list ze zdjęciami, zupełnie ciepły i prywatny. Na pewno Papieżowi byłoby miło taki list otrzymać. A nawet mógłby on sprawić mu wielką radość. Druga sprawa, czy nie kieruje się Pani kobiecą zazdrością? A więc czymś, co nie przystoi człowiekowi? Gdyby chciał Biskup Rzymu skorzystać z Pani rad, to z pewnością znalazłby powód, aby w sposób „spontaniczny” do Pani też zadzwonić, jak do swoich innych przyjaciół „fryzjera i dentysty”, o czym Pani w swym liście nie omieszkała wspomnieć, nieco z pewnym wyrzutem, a nawet zarzutem, jakby to miało przynieść Papieżowi ujmę?
Proszę Pani, po tym poznaje się
prawdziwą wielkość Człowieka, że każdego potrafi uszanować, docenić i z każdym zamienić, choć słowo, bądź też szczerze porozmawiać, odwzajemnić uśmiech - na co Papież Franciszek od samego
początku swego pontyfikatu zwracał uwagę, wierząc, że jego prawdziwi przyjaciele to zrozumieją, dlaczego nie poświęca im więcej czasu. W moim odczuciu Papież Franciszek nadal skupia całą swoją
uwagę: jak z tym Bożym przesłaniem – bezwarunkowej miłości bliźniego - dotrzeć do ludzkości? Rozpalić nim ludzkie serca? Jak temu pontyfikalnemu wyzwaniu sprostać? Jak porwać ludzi, by poszli
prawdziwie za Chrystusem, nie dla pozorów uwicia sobie tylko gniazdka, a raczej z wyborem jego porzucenia, dając sobą, jako największy autorytet KK, przykład? Według mnie po prostu należy być
konsekwentnym w swoich słowach i czynach. Taką postawę przyjął Papież Franciszek. Taka postawa przystoi każdemu człowiekowi, zwłaszcza chrześcijanom, w tym katolikom, bez wyjątku. Nie wystarczy
narzekać, krytykować, oceniać, wyjść na ulicę, ale czas zacząć wyrażać Miłość Jezusa czynem w sposób, jaki kto potrafi, nie oglądając się na nikogo, dać sobą przykład, bo i pomysły są bardzo
ważne, jak rozwiązać problem głodu w Polsce i na świecie?A czasami nawet krytyczne spojrzenie mobilizuje do większej aktywności i otwarcia się na Prawdę oraz konstruktywne działanie. To wszystko
dzieje się w służbie Kościoła i z troski o Kościół, do czego każdy parafianin powinien mieć prawo.A zwłaszcza obecny Papież.
Wracając do bezdomnych, nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, może należaloby zacząć budować dla nich przytułki i domy Miłosierdzia Bożego. Nie z powodu "sztuka dla sztuki", tylko w miejscach, gdzie przebywała Święta Faustyna, ale z potrzeby serca pomocy bliźniemu, najbardziej potrzebującemu, co wtedy dopiero może nadać sens Jej przebywania i stanowić istotę Misji, jaką przesłał przez Nią światu i ludzkości sam Jezus Chrystus. Bowiem za słowami Miłosierdzia, które mają Bożą Moc Stwórczą, powinny w konsekwentnym "wykonało się" stać czyny. A one razem splatać się w zieloną winną latorośl, wyrosłą ze szczepu krzewu Chrystusowego i stanowić Bożą Jedność z ludzkością, czyli stanowić Jedną Wielką Bożą Rodzinę na Ziemi. Z tej winnej latorośli, jak kamienia węgielnego, mają wyrosnąć domy Bożego Miłosierdzia, które będą schronieniem dla tej Bożej Rodziny Ludzkiej. Papież Franciszek chce nas utwierdzić w przekonaniu, że na obecne potrzeby KK jest to jedyna i najsłuszniejsza droga dotarcia do każdego człowieka ze swoją bezinteresowną miłością bliźniego. Moim zdaniem czyni tak właśnie Papież Franciszek, nie eliminując na tej drodze nikogo. W ten sposób Papież zaprasza nas wszystkich do naśladowania Chrystusa, do włączenia się w tę Jego Misję, przekazaną nam przez Świętą Faustynę, i nie zaprzestawania w tej drodze jedynie na czczeniu obrazu Miłosiernego Jezusa, i świątyń pod Jego wezwaniem. Gdyż Misja ta, w obecnych czasach, domaga się kontynuowania Jego Boskiego Dzieła Miłosierdzia i bezustannego rozwijania Jej na miarę obecnych czasów i ludzkich potrzeb, do czego właśnie swoim przykładem nawiązuje sam Wielki Papież Franciszek, wychodząc z Bożą Miłością do każdego człowieka.
Czyżby Pani uważała to za zbyt spoufalanie się Papieża Franciszka z ludźmi? I czyniła z tego powodu Jemu zarzuty? Że niby Papieżowi nie wypada czy też nie przystoi być Człowiekiem, iść prawdziwie za Chrystusem? Swoją postawą dawać przykład, co to znaczy prawdziwie być Synem Boga Jedynego i wyznawać w Niego wiarę, jaką wyznawał Chrystus? Proszę sobie wyobrazić, jak to by było, gdyby każdy każdego szanował? Nawet grzesznika? - Już to czynił Jan Paweł II, Benedykt XVI, a teraz Franciszek I.- Gdyby też każdy każdemu bezinteresownie pomagał? I zrozumiał, że w tej formie wyraża najwierniej swoją bezwarunkową miłość i Boże miłosierdzie. Nabył wiedzę, że zło ludzkie może rodzić się tylko z przepychu, rywalizacji, zazdrości, zawiści, bezradności, beznadziei i cierpienia oraz niewiedzy. I gdyby było mniej oskarżeń, braku zaufania i potępienia, a więcej zrozumienia, wybaczenia i miłosierdzia, właśnie na tym między innymi polegającej ludzkiej miłości bliźniego, czyż nie lżejsze byłoby wtedy życie człowieka? Czyż nie zgodniejsze i piękniejsze byłyby wtedy ludzkie rodziny? Te mniejsze i większe? I teraz proszę się zastanowić, czy oby każdemu o to właściwie chodzi? I niech każdy zada sobie pytanie, co ja mogę zrobić, aby w moim sercu i środowisku królowała harmonia, miłość, radość i szczęście? I było to wyrazem codziennych Bożych Błogosławieństw?
Przecież w każdym człowieku mieszka
Jego Duchowy Stwórca. Bóg odcisnął Swoje Jestestwo w naszej duszy. I przez cały czas On tam w nas mieszka. I ze względu na Jego Obecność, zgodnie nawet z Katechizmem, że Bóg jest jeden, wszędzie,
o każdej porze i na każdym miejscu - należy się każdemu człowiekowi, każdej Boskiej istocie poszanowanie, ochrona, dbałość (widzimy to w świecie przyrody), i godne traktowanie ze względu na Boga.
Także wszelkie godności, miłość, nazywanie go swoją siostrą lub bratem. Zatem sensem naszego życia jest właściwie, poprzez różne formy wykonywania naszych zawodów, posłannictwa i osobistych
powołań, docieranie do tej Boskiej cząstki duszy człowieka, która jest w każdym, i przemawianie do niej tylko językiem Bożej miłości, w celu wspólnego radowania się z odnalezienia w nim Boga. I
uświadomienia mu tego odkrycia. Tak jak Jezus odkrył Go w świątyni, a Matka Boża i św. Józef odnaleźli Go w Jezusie. Bo tak naprawę, każdy w głębi swej duszy czegoś poszukuje. Poszukuje Swojego
Stwórcy. Poszukuje prawdziwej Bozej Miłości, a nie zła.
Nie wszyscy uświadamiają sobie, że poszukują Boga, a jeśli Go poszukują na zewnątrz, to z tego powdu cierpią, bo nie zawsze Go tam znajdują. Jeśli Boga poszukują w sobie, to widać, że już daleko zaszli w swoich poszukiwaniach. Czasami ktoś szuka, ale nie wie, czego szuka, i nie wie nawet, czego powinien szukać? Jeśli poszukujemy Boga w sobie, to szukamy tylko Dobra, Miłości i Piękna. I do tego tęsknimy. Bo tak nas pięknie urządził Stwórca. Stworzył nas ze Swojej bezwarunkowej Miłości. Na Swój obraz i podobieństwo. I my poszukujemy tylko tej pięknej, boskiej, prawdziwej i jedynej Bożej miłości. Gdy odkryjemy tę Prawdę w sobie, wtedy odnajdziemy sens życia, Bożą Miłość, także za zewnątrz. To ta sama Boża miłość, którą w sobie nosimy, objawia nam się na zewnątrz. To stanowi Bożą Prawdę o Człowieku i Bogu. To jest w istocie kluczowym przesłaniem Boga przez Jezusa i Ducha Świętego do nas - ludzi, Boskich stworzeń. Oraz jest przesłaniem wiary chrześcijańskiej, w tym katolickiej, zgodnie z nauczaniem Jezusa. Sensem życia w odnajdywaniu tej najistotniejszej Osobowej Bożej Cząstki w nas i Prawem do godności i poszanowania każdego. Poszukiwanie w sobie i każdym Boga, nadaje naszemu życiu nadrzędny sens, któremu wszystko inne zostaje podporządkowane. Stanowi Prawdę o Bogu, Człowieku i jego życiu. Prawdę o nas samych. O Bożej Rodzinie Ludzkiej. Prawdę, że wierzymy w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela Nieba i Ziemi, Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, Jedno Rodzącego, z Ducha Świętego...
Poszukiwanie w naszym ziemskim życiu tej prawdy, pozostaje dla nas wiecznym celem, wpisanym genetycznie w naszą duszę, w jej DNA, przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Dlatego wszyscy tęsknimy za prawdziwą miłością. Miłością Bożą, której szukamy w drugim człowieku. Ale żeby ją tam znaleźć, najpierw trzeba odnaleźć ją w sobie, by wiedzieć, czego szukamy w innym. Nie tego, aby zaspokoić nasze potrzeby egoistyczne i pożądanie. Bo to nie jest miłość. Bezinteresowna Miłość ma wynikać z odpowiedzialnego ojcostwa, partnerstwa, przyjaźni na drodze poszukiwania i uznania w drugim człowieku naturalnego boskiego piękna, szlachetności, dobra, wypływających z wdzięczności za Boskie Dary Życia i spotkania nas z sobą na jednej drodze. Miłość jest to najpiękniejsze i najszlachetniejsze oraz najczystsze z wszystkich wyższych wartości bezwarunkowe uczucie rozpromienionego w nas Boga, który czyni człowieka szczęśliwym i beztroskim jak dziecko. Często niezrozumiałym przez ludzi, którzy tego Boga w sobie jeszcze nie odkryli. Którzy jeszcze nie zostali przebudzeni do Miłości Bożej. Cudownej Miłości Bożej, która za naszego ziemskiego życia jest naszą drogą, prawdą i naszym zbawieniem. Ta najwyższa Boża Miłość jest dla każdego Bożym błogosławieństwem, przesyłanym codziennie i o każdej porze dnia, nawet podczas fizycznego snu (fizycznego - ponieważ może być ktoś uśpiony duchowo, nawet przez całe swoje fizyczne życie, ceremonialność nie czyni człowieka otwartego duchowo) każdemu człowiekowi, przez Ducha Świętego, także przez współczesnego człowieka, którym się Bóg zawsze posługuje. Niezrozumienie tej Prawdy i tego wpisanego w nas Bożego Jestestwa i Bożej Powinności, mija się z celem wiary, staje się przeciwieństwem uwielbienia Boga w swoim sercu i w sercu innego człowieka, jest Jego zaprzeczeniem oraz wyparciem się błogosławieństw Bożych. To serce człowieka powinno być żywym tabernakulum, w którym zamieszkuje przecież wciąż nasz Stwórca, żywy Bóg Ojciec. O tej podstawowej i nadrzędnej Boskiej sprawie ludzie zapominają, albo tę prawdę wręcz ignorują, czcząc wyłącznie przedmiot różnymi figurami retoryczno-fizycznymi, i sporadycznie z pożądania jakąś osobę, zamiast żywego Boga - Stwórcę Wszechrzeczy, zamieszkującego w każdym człowieku, któremu z tego choćby względu, ta cześć i uwielbienie oraz wszelkie godności, z bezwarunkowej Miłości Bożej, a przede wszystkim szacunek i ochrona się należą, podobnie jak i wszystkim innym Boskim stworzeniom.
Jedynie w sprzyjających warunkach
każde drzewo, każde, może wydać słodki i soczysty owoc. Chyba, że niekompetentny ogrodnik je zaniedba. Więc dbajmy o ten klimat i atmosferę, które od Boga pochodzą. Niech każdy zadba w swoim
środowisku, a dozna wtedy przyjaznego mu świata i ludzi oraz wydarzeń w jego życiu. Bo dobro będzie przyciągać dla nas dobro. Bóg to sprawi. Nie wystarczy jednak oczekiwać na cud. Sam nie
nastąpi. Nie można też wykorzystywać Boga dla swoich wyłącznie egoistycznych celów. Należy je wiązać z celami ludzkości, jakie Bóg przed każdym stawia. I nikt nie ma prawa ich ignorować. Wszak
czy nie Bóg, jako Stwórca, zna każdego, i czy nie On przychodzi do niego ze Swoim wyzwaniem przez Ducha Świętego? - Jeśli ktokolwiek z wierzących w to wątpi i na tym poprzestaje, to jego wiara
jest bezużyteczna. Przynosi więcej szkody niż korzyści, więcej zła niż dobra katolicyzmowi oraz prawdziwie miłującemu Boga. I prawdziwie w Niego wierzącemu. Bowiem Bóg nie skamieniał, jest wciąż
żywy i wciąż działa w żywym człowieku. Wątpienie twórcze, kreatywne jest
wskazane, lecz przy równoczesnym i równorzędnym stawianiu alternatywnych hipotez do tego samego zjawiska lub wydarzenia, oraz sytuacji czy postępowania człowieka. Niewskazana jest jednak totalna ignorancja w tych sprawach, jak i człowieka. Jakie tego są skutki, widzimy na przykładzie, jak to dzisiaj się dzieje w prześciganiu: kto lepszy,
czyje lepsze? Językiem wszelkiego porozumienia w aspekcie Bożej Rodziny jest tylko jeden język. Jest nim Boża Miłość. Jaki ona ma charakter, cechy i wymiar,
mówi o tym święty Paweł. (Hymn o miłości 1 List Świętego Pawła do Koryntian, Roz. 13, 1-13).
Ważne jest też dzielenie się Boskimi impulsami i osiągnięciami ze światem. Z ludzkością. Nie rezygnowanie z tego, bowiem zawsze może znaleźć się ktoś, kto może nas w tym wesprzeć. Ukierunkować. Być boją na otwartym morzu, a może przystanią. Być naszym Mistrzem na Ziemi. Przecież nic nie dzieje się bez celu. Nic. Znaki czasu wskazane jest odczytywać - jak zdaje się niektórym - czasami długo. Warto je rozpoznać. Przyjrzeć się im bliżej. Poobserwować. Powyciągać wnioski. Nie czekać na cuda. Same nie przyjdą. Włączenie się w akcję bądź jej rozwijanie jest każdego indywidualnym rozpoznaniem sprawy w Bogu. I na pewno Jego przyzwoleniem. Ale nie na totalne jej zignorowanie i odrzucenie. Na wszystko znajdzie się pokojowy sposób. Na wszystko. Jeśli tylko tak zdecydujesz i postanowisz. Czasem sprawa może się sama rozwiązać. I zniknie problem. To, co Boskie, pozostanie wieczne. Każde jednak oczekiwanie należy najlepiej zamieniać w czyn. Twórczym czekaniem może być jedynie modlitwa. Pytać w sobie Boga: Skąd to pochodzi? Jak to zrobić? A wtedy Bóg każdego poprowadzi do właściwego celu. Jak Mojżesza przeprowadził przez Morze Czerwone. Nie bójmy się Boga. Rozmawiajmy z Nim często, stawiajmy Mu trudne pytania, tak bardziej po ludzku, jak On nas do tego predestynował. Bardziej wtedy ludzki stanie się nasz świat. Jakby się odmieni, nabierze jasnych wyrazistszych kolorów. Dla naszych oczu stanie się wielobarwny z gamą odcieni. Każdy szczegół w tej układance naszych pytań jest dla Boga bardzo ważny. Żeby mógł się spełnić, jeśli poprosimy o to sercem, i jeśli nikt nam w tym nie przeszkadza. To też jest bardzo ważne. Bóg może nas w tym wspierać. Wtedy to jest dobre. Jeśli ktoś nam świadomie, wbrew woli Bożej, przeszkadza, wiemy, że kieruje się własnym egoizmem. I nie ufa Bogu, nie żyje prawdziwie Bogiem. Ludzi, którzy żyją prawdziwie Bogiem, Bóg spotyka na jednej drodze. Im już ją wyznaczył, zanim się urodzili. Choć jedno z nich może tego w sobie nie poznać, bo nie będzie do poznania dążyć, gdyż tak naprawdę nie wierzy w te Boskie sprawy. Będzie udawał czarownika albo zaklinacza węży, co na jedno wychodzi, bez kontaktu jednak z Bogiem.
Ale zawsze możemy zacząć od nowa, spróbować z ufnością, wiarą i wytrwałością. Na czym nam zależy? Więc stawiajmy swojemu Stwórcy pytania w kwestiach, które na obecną chwilę mogą być dla nas zbyt trudne lub za trudne? Bóg zawsze przyjdzie nam z pomocą, Swoją odpowiedzią. Czasem możemy, kierując się nadal egoizmem, niewłaściwie odczytywać Jego odpowiedzi. Więc pytajmy mądrze i uważnie odczytujmy Jego znaki. Właściwie nauczmy się tylko obserwować. Mniej mówmy, a więcej obserwujmy. Mniej się popisujmy przed widzami na swojej scenie życia, jako aktorzy, a więcej rozmawiajmy w cichości swego serca z Bogiem, naszym Stwórcą - Ojcem i Przewodnikiem na naszej drodze życia. Wskazane jest uczyć tego najmłodszych, jak mają w sobie poznawać Boga i z Nim żyć w harmonii i miłości? Na przykład, jak to robić? By w przyszłości wzięli za swoje życie odpowiedzialność. Dawali sobie radę z problemami, jakie naturalnie istnieją. By umieli korzystać z mądrości Bożej. By Bóg był dla nich wsparciem. I my jedni drugim pomagajmy. Bądźmy dla siebie wsparciem. Bądźmy dla siebie mili i uprzejmi. Z tym nie czekajmy na specjalną okazję. Na codzień uczmy się tej Prawdy Bożej, tego Boskiego Koleżeństwa oraz Przyjaźni z Bogiem, uczmy się w rodzinie, kościele, szkole, a nawet pracy. Oswajajmy w sobie i naszym środowisku Boga, niech będzie Go coraz więcej i więcej. Gdyż tak naprawdę to tylko Bóg jest z nami zawsze i jest nam najbliższy. Tego właśnie uczy nas Papież Franciszek Chyba, że ktoś, uważający siebie za mędrca, odważy się nazwać publicznie ten Boski pierwiastek w człowieku infantylizmem. To jest jego sprawa. Ma oczywiście do tego prawo.
Proszę Pani, na wszelki wypadek zastrzegam, że nie jestem nasłana przez nikogo, piszę do Pani z dobrej własnej nieprzymuszonej woli. Po przeczytaniu Pani listu, pozwoliłam sobie zwrócić uwagę na jeszcze jeden z niego wypływający aspekt, mianowicie gdyby Pani umiała pokonywać w sobie słabości, tak jak to czyni wiele kobiet, czy chciałaby wtedy zrobić z siebie popularną osobę kosztem Papieża? – Tak tylko pytam, ponieważ z mojego punktu widzenia do tego jakby wszystko się sprowadza. I na to wskazuje. Czy nie pomyślała Pani, że publikacją swego listu może pomnożyć cierpienia Papieżowi, pogrążając go bardziej swoimi? Czy miłość może narażać kogokolwiek na niepotrzebne być może frustracje, stresy? Doceniam Pani troskę o Kościół i Papieża. Ale czy ten akt – podjęcia decyzji w sprawie upublicznienia swojego listu [źródła jak wyże], prawdziwie świadczy o Pani trosce o Papieża i Kościół? Skoro Papież jest według Pani przyjacielem i ukochanym Papieżem, to czy wieloletnia znajomość z nim, “uczucia i emocje” żywione do niego, upoważniają kogokolwiek do tego rodzaju wysuwania publicznie swoich obaw, co do jego osoby, jako Papieża - typu, gdzie Papież mieszka, co na siebie nakłada itp.? Czy nie wyczuwa Pani, że wypadałoby mieć w tych kwestiach więcej w sobie skromności i subtelności, by – jak to się mówi – “nie wchodzić człowiekowi z butami do duszy”? Czy nie widzi też Pani braku konsekwencji w wyrażaniu swoich uczuć i troski o Papieża i Kościół? Ludzie prawdziwie żyjący Bogiem otrzymują światło od Chrystusa, by wiedzieć jak się zachować i postępować w małych i wielkich sprawach. To Boży wysłannik, Duch święty, wytycza im drogi jasne i jednoznaczne. Bez paniki i drastycznych wyobrażeń, wyklucza ich obawy, bo ludzie Ci zdają się całkowicie na Opatrzność Bożą, niemniej kierując się swoim rozumem - najpierw zawierzając Jemu, Jezusowi, wszystkie swoje sprawy, proszą o bezpieczne prowadzenie. Zatem, czy te wszystkie Pani dywagacje nie są bardziej rodzajem populizmu niż uczuć i troski?
Czy pod pozorem miłości, która jest cicha, łagodnego serca, ufna, we wszystko wierzy, jest łaskawa, upubliczniając swój list, kierowany przecież do konkretnego Adresata, Papieża Franciszka, nie chciała Pani zwrócić na siebie większej uwagi niż okazać Papieżowi swoich uczuć i emocji (wynikających z Pani i jej przyjaciół obaw) oraz miejsca sprawie steru Kościołem? Czy zastanawiała się Pani, że Papieżowi, właśnie jemu, taka postawa Pani może się nie spodobać? Może go zranić? Nie liczyła się z uczuciami Papieża Franciszka? Nie liczyła się Pani ze swoją troską i miłością do Papieża w stopniu, jaki preferuje św. Paweł? Z miłością do Chrystusa i Jego Kościoła? Droga Pani, częściej może należałoby sięgać po dar skromności, z której rodzi się mądrość. I więcej w sobie oraz wokół siebie szukać wyciszenia, ciszy, w której przemawia wtedy sam Majestat nad majestaty. Sam "Król nad wszystkie króle". I może warto jest nauczyć się więcej wdzięczności za każdy dar otrzymywany? A także za dar Papieża Franciszka? Bowiem wdzięczność jest najwyższym stopniem okazywania miłości ludziom i Bogu. Ufająca wdzięczność, która płynie jedynie z modlitwy serca. I taka modlitwa ma większą wartość niż czasami tych, „którzy liczą modlitwy”.
Papież Franciszek powiedział może dla niektórych przykrą w skutkach prawdę, mógł tymi słowami niejednemu zedrzeć z twarzy maskę, co miało prawo zaboleć, jeśli z nią chodził latami, bo przylgnęła do twarzy. Może nawet skamieniała, bez ani jednej łzy wzruszenia. Jest to bardzo przykre. Jednak z tego powodu nie tracę nadziei, miłości i wiary w to, że teraz może być już tylko lepiej, z korzyścią dla KK, tak hierarchów, jak i jego świeckich członków. Gdyby i Pani z większym być może przemyśleniem, głębiej i szerzej spojrzała w siebie i swoje dywagacje, którymi się karmi, nie zaglądając nawet po raz kolejny do Pisma, odpowiedzi na swoje pytania zapewne odnalazłaby we fragmencie własnego listu, który cytuję: *Twoje słowa poruszyły nas i dały nam impuls do tego, żeby bardziej kochać i zawsze kochać, lepiej kochać i pokazywać światu kochającą twarz Jezusa*. Uważam, że jeśli tylko te swoje słowa wdroży Pani w życie, zacznie je wypełniać czynami, wtedy jest szansa, że poszerzy grono ludzi pragnących akceptacji do godnego życia każdego człowieka, każdego, także według Bożej woli, nie tylko ludzkiej. Tak, jak chce tego Bóg, nas Stworzyciel, Jego Syn, Jezus Chrystus, i Papież Franciszek. Serdecznie życzę takiej przyjaciółki Świętobliwości, a wtedy spełnią się też życzenia Jezusa. I Jego śmierć na krzyżu nie okaże się, po raz kolejny, nadaremna. Z pozdrowieniem AIRAM
UA-46283632-1